Książki o wiedźmach stają się prawie tak popularne, jak te o wampirach. Mistyka, niezrozumiałe, obce siły – wszystko to jest dla nas po prostu często bardziej interesujące niż szare życie przeciętnego Kowalskiego.

Dlatego właśnie na półkach księgarni pojawia się coraz więcej pozycji typu Wiedźma com.pl czy seria o czarownicach z rodu Mayfair. I, jak to bywa ze wszystkimi książkami, jedne z nich są dobre, inne kiepskie i niedopracowane. Nie zmienia to jednak faktu, że gdy w tytule lub opisie pojawi się słowo „czary”, książka szybko zyska zainteresowanie. Oczywiście wszystko jest dla ludzi. Magia w literaturze może nam zrekompensować to, że nie jesteśmy w stanie zatrzymać czasu, czy zmienić wrednego szefa w ropuchę, lub chociażby pozwoli nam spędzić przyjemnie czas przy lekturze. Moda na magię ma jednak minusy, które potrafią na stałe odstraszyć smakosza dobrej literatury od książek o tej tematyce.
    
Nie tak dawno temu na półkach polskich księgarni ukazała się Zaginiona księga z Salem, debiutancka powieść Katherine Howe. Chociaż książek nie powinno się oceniać po okładce, to i tak wiadomo, że większość z nas to robi. Dlatego pierwsze wrażenie może wydać nam się mylne. Ładne kolory, rozmyta postać na pierwszym planie i rzucające się w oczy napisy: „Mroczna”, „Czarująca” i jeszcze ten największy – Bestseller „New York Timesa”. Najbardziej trafne, choć kolokwialne, określenie w takiej sytuacji to: dać zrobić się w konia. Cóż, marketing może wiele zdziałać, jednak jakości powieści nie polepszy.
    
Już sama historia wydaje się błaha i zbyt prosta, żeby można było wyciągnąć z niej coś ciekawego. Jednak nie raz, nie dwa w literaturze zdarzały się sytuacje, w których z tematów na pierwszy rzut oka banalnych, genialni autorzy tworzyli arcydzieła. Tutaj jednak nie ma się co łudzić – jest przewidywalnie od początku aż do samego końca.
    
Connie Goodwin, absolwentka Harvardu, szuka swojego niepowtarzalnego źródła, na którym mogłaby oprzeć pracę doktorską. Przy okazji stara się odrobinę odrestaurować stary, zapuszczony dom zmarłej babci. O dziwo znajduje tam księgę. Nie trzeba więcej, aby domyślić się jak dalej potoczy się historia panny Goodwin. Jednak przewidywalna do bólu fabuła byłaby do zniesienia, gdyby nie jeden, malutki drobiazg, który sprawił, że książka o czarownicach stała się zwykłym, podrzędnym romansidłem.
    
Oczywiście nie twierdzę, że dobra książka nie może zawierać wątków romansowych. Jednak gdy powieść, która powinna opowiadać o czarach, nagle zaczyna kręcić się wokół faceta wiadomo, że coś po prostu nie gra. Wiadomym było, że w książce musi pojawić się postać męska, musi znaleźć się też miejsce na uczucie, jednak czyż nie powinno być ono na drugim planie? Autorka zarządziła inaczej i pokazała czytelnikom, że jest kobietą, która podsyca mit baby, dla której tylko romans jest wartościową literaturą.
    
zaginiona ksiegaJednak od początku – nie wypada przecież mieszać książki z błotem, nie posiadając żadnej argumentacji. Niestety wszystkich argumentów przeciw dostarczyła mi bardzo chętnie sama autorka, która naiwną historyjkę przedstawiła czytelnikom językiem nieskomplikowanym – nie można tego jednak wziąć za zaletę.
    
Język, chociaż zawierający określenia fachowe – gdyż autorka jest w istocie doktorantką historii – pozostawia wiele do życzenia. Głównie dlatego, że każde wydarzenie zostaje nam wyjaśnione tak, jakbyśmy nie czytali uważnie. Prawdopodobnie amerykanie potrzebują, aby wszystko zostało im podane na tacy, jednak mnie osobiście bardzo to zraziło. Miałam wrażenie, że autorka stara się zrobić ze mnie głupca, który nie ma zielonego pojęcia co właśnie przeczytał. Przy ubogiej i prostej warstwie językowej trudno jest umiejętnie przedstawić fabułę, która sama w sobie nie zachwyca, a wręcz odstręcza każdego szanującego się mola książkowego.
    
Nie tylko minusy fabuły i języka są problemem tej powieści. Autorka przyniosła rozczarowanie nawet w tak ważnej kwestii jaką jest stworzenie pełnowymiarowego bohatera. Niestety Connie Goodwin to postać płaska i nieciekawa, której każdy ruch jest do przewidzenia a jej problemy, zamiast nas smucić czy zastanawiać, wydają się po prostu śmieszne. Howe stworzyła postać czysto papierową, bez iskry życia, która sprawia, że identyfikujemy się z bohaterami książkowymi.
    
I w tym momencie należy rozwinąć problematykę czysto kobiecą tej książki, w której pani Howe zawiodła na całej linii. Każda kobieta, która uważa się za choćby odrobinę inteligentną istotę ludzką zauważy, jak łatwo autorka wsiąknęła w świat silnych mężczyzn i słabych kobiet. Można to oczywiście potraktować jako pozostałości z dzieciństwa pisarki, która prawdopodobnie lubowała się w bajkach o biednych pięknościach czekających na swojego księcia. Chociaż na pierwszy rzut oka wydaje się, że odwodzi się ona od tego schematu słabych kobiet, to jednak w ogólnym rozrachunku nie o wiedzę, czary, czy chociażby ambicje młodej czarownicy chodzi, ale właśnie o mężczyznę, który to, jako najbardziej boskie stworzenie na ziemi, jest jedynym co może uszczęśliwić bohaterkę. Ckliwie i nijako jak przystało na romans, jednak to miała być książka o magii, która wciąga niesamowitością a nie obraża czytelnika płytkością opisywanych sytuacji i rozterek głównej bohaterki.
    
Żeby jednak nie robić z Zaginionej księgi z Salem najgorszej książki na świecie warto wspomnieć, że autorka wiedziała o czym pisze. Chociaż pomyliła opowieść o czarach z harlequinem, to trzeba jej oddać, że realistycznie oddała problematykę czarownic XVII-ego wieku. Nie zapomniała o tym, że wyroki na wiedźmach zwykle zapadały przez motłoch, który bawił się cudzym kosztem, lub po prostu starał się uratować własną skórę. Przedstawiła procesy czarownic tak jak należało – jako symfonię strachu i niesprawiedliwości. Mimo wszystko ten jeden plus nie wystarczy, aby polecić komukolwiek książkę.
    
Zaginiona księga z Salem jest zwyczajnym czytadłem – dobrym na podróż, lub nudny wieczór, gdy ewidentnie nie ma nic lepszego do roboty. Jednak po przeczytaniu staje się tylko zapychaczem miejsca i zbieraczem kurzu.
    
Tytuł: Zaginiona Księga z Salem
Autorka: Katherine Howe
Wydawca: Niebieska Studnia
Data premiery: 26 stycznia 2011
Liczba stron: 416
Tłumaczenie: Rafał Olboromski
Wymiary: 210 x 135
Gatunek: powieść obyczajowa, fantasy

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *