Krwawa wojna w świecie Westeros powoli dobiega końca, a jesienni królowie upadają niczym liście z drzew. Po śmierci Joffreya Żelazny Tron został oddany małoletniemu Tommenowi, a faktyczna władza wpadła w ręce królowej regentki, Cersei. Tragiczny zgon Robba Starka spowodował, że bunt na północy stracił rację istnienia. Wciąż jeszcze została garstka lordów, którzy opierają się wojskom Lannisterów, ale z każdą chwilą jest ich coraz mniej…

 Tymczasem mieszkańcy Żelaznych Wysp zdążają na wiec, by wybrać nowego władcę, następcę Balona Greyjoya. Jesień powoli dobiega końca, a Siedem Królestw popadło w ruinę. Ludzkie wrony zgromadziły się na bankiet z popiołów zniszczonego kraju – ataki piratów nie ustają, a po lasach kryją się bandy wyjętych spod prawa banitów i dezerterów, którzy palą i grabią i tak już zniszczone przez wojnę wioski. I choć wydaje się, że najgorsze niebezpieczeństwo już mija, to wielkimi krokami nadchodzi kolejny, o wiele groźniejszy wróg – zima.

Kolejny (czwarty) tom Pieśni Lodu i Ognia George’a R. R. Martina, zatytułowany Uczta dla wron. Cienie śmierci otwiera całkiem nowy etap historii Westeros. Dramatyczne wydarzenia z poprzedniej części cyklu sprawiły, że rozkład sił w Siedmiu Królestwach diametralnie się zmienił. Wielu bohaterów zginęło, dlatego autor musiał wprowadzić na ich miejsce nowe postaci. Kilka z nich odegrało ważną rolę w poprzednich zdarzeniach, ale pozostałych czytelnik zna jedynie z wspomnianych mimochodem, mało ważnych wzmianek – albo nawet w ogóle o nich nie słyszał. Cienie śmierci zostały także okrojone z większości wcześniej prężnie rozwijających się wątków. Na kartach powieści nie uświadczymy narracji Daenerys, Tyriona, Brana czy Jona, którzy towarzyszyli nam od samego początku cyklu. Tym razem Mur i krainy za morzem poszły w odstawkę, a autor skupił się na opisaniu wydarzeń, które mają miejsce w samych Siedmiu Królestwach. Muszę przyznać, iż pominięcie akurat tych wątków niemile mnie zaskoczyło, ponieważ większość z nich dotyczy moich ulubionych bohaterów. Mam jednak nadzieję, że w kolejnych tomach cyklu poznamy dalsze losy tych postaci.

Z wyżej wymienionych powodów w pierwszej części Uczty dla wron czeka nas lekka zmiana klimatu – i to, niestety, zmiana na gorsze. Być może spowodowane jest to tym, że po wstrząsających, pełnych morderstw, zdrad i skrytobójstw wydarzeniach z poprzedniego tomu, każde inne zawiązanie akcji musi wywoływać wrażenie jej spowolnienia. Wydaje mi się jednak, że autor w tej części cyklu nadmiernie skupił się na mniej interesujących wątkach, niepotrzebnie je rozwlekając i nużąc nimi czytelnika. Przestawienie się na sposób myślenia wszystkich nowych postaci też nie przyszło mi łatwo, zwłaszcza że trzeba było poznać tych bohaterów od podszewki, by zrozumieć, kim naprawdę są, do czego dążą i dlaczego właśnie przy użyciu takich a nie innych środków. Z drugiej strony niektóre z tych innowacji są dość odświeżające – dzięki nim na nowo poznajemy poprzednie wydarzenia, tym razem z całkiem innych punktów widzenia. Szkoda tylko, że z racji objętości książki (liczy sobie ona mniej stron niż jej poprzedniczki) i mnogości występujących w niej bohaterów, dostajemy zaledwie jeden lub dwa małe rozdzialiki dla każdej nowej postaci, przez co cała powieść staje się jednym wielkim wstępem do właściwych wydarzeń i sprawia dość niemiłe wrażenie uciętej w połowie.

A co nas czeka w Cieniach śmierci? Głównie narracja Cersei i jej problemy z objęciem rządów w Siedmiu Królestwach po śmierci Tywina Lannistera. Muszę przyznać, że królowa regentka jest postacią, której chyba najbardziej nie znoszę spośród wszystkich pojawiających się w cyklu. Uzyskana możliwość wypowiedzenia swoich racji wcale nie dodaje Cersei uroku; wręcz przeciwnie, wniknięcie w jej myśli tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że jest ona odrażającym człowiekiem. Nawet sam sposób rozumowania tej postaci mnie irytuje – wydaje się jej, że jest strasznie sprytna, przebiegła i kontroluje sytuację, ale trzeźwo myślący czytelnik od razu zauważy, iż wszystkie podjęte przez królową decyzje i jej nieprzemyślane działania spowodują jeszcze wiele szkód. Narracja Cersei pozwala nam jednak zobaczyć, że regentka coraz bardziej pogrąża się w paranoi i nie jest już w stanie odróżnić wrogów od przyjaciół.

Wydarzenia rozgrywające się w Królewskiej Przystani widzimy również oczyma Jaimego, bliźniaczego brata królowej. W tym tomie Dowódca Gwardii Królewskiej nieoczekiwanie daje się polubić o wiele bardziej niż wcześniej. Wygląda na to, że po stracie prawej ręki i zdradzie brata mężczyzna wreszcie trochę zmądrzał – przestał na przykład idealizować swoją siostrę i natychmiast odkrył mnóstwo jej wad. Bardzo ciekawi mnie, jak jeszcze rozwinie się ta postać.

W powieści poruszony zostaje też nowy wątek, poświęcony wydarzeniom, które mają miejsce w księstwie Dorne. Przedstawione zostają one z punktu widzenia aż trzech postaci: księżniczki Arianne, Area Hotaha (kapitana straży księcia Dorne) oraz ser Arysa Oakhearta, rycerza Gwardii Królewskiej, towarzyszącego księżniczce Myrcelli. Niestety, ani żaden z tych bohaterów, ani sam wątek nie były zbytnio interesujące i niewiele wniosły do głównej linii fabuły. Może w drugiej części Uczty dla wron będzie lepiej. O wiele ciekawsze okazały się wydarzenia związane z wyborem nowego władcy Żelaznych Wysp, również przedstawione z perspektywy trzech osób. Asha, Victarion i Aeron raczej nie są zbyt sympatycznymi bohaterami, ale za to bardzo dobrze wykreowanymi. Ich sposób myślenia całkowicie różni się od rozumowania innych postaci i autorowi świetnie udało się to oddać. Sam wiec, na którym Żelaźni Ludzie decydowali, kto zasiądzie na Tronie z Morskiego Kamienia, również wypadł sugestywnie i bardzo realistycznie.

Trochę  mniej interesujący okazał się wątek Sansy, przemianowanej teraz na Alayne. Zaskoczyło mnie trochę jej szybkie przystosowanie się do nowej sytuacji życiowej i raczej dziwny stosunek do Littlefingera. Ten ostatni to z kolei bardzo ciekawy bohater – na początku wydawał się dość mało znaczącą postacią i po pierwszym tomie prawie znikł z cyklu, teraz natomiast okazał się najważniejszym graczem gry o tron, który pociąga za wszystkie sznurki. Naprawdę mnie interesuje, jak rozwiną się jeszcze relacje pomiędzy tymi postaciami. Zdaje się, że lord Baelish będzie dla Sansy kimś w rodzaju nauczyciela – już w tym tomie pod jego wpływem zaczęła rozsądnie myśleć, co wcześniej raczej rzadko jej się zdarzało.

Z życiem starszej Starkówny wciąż powiązane są losy Brienne, która w tej książce również otrzymuje własną narrację.  Kobieta przez wzgląd na obietnice dane lady Catelyn i Jaimemu wyrusza na poszukiwania dziewczyny – jak na razie dość bezowocne, co mnie zresztą niezbyt dziwi. Przy całej mojej sympatii do tej postaci muszę przyznać, że do tytanów intelektu to ona nie należy. Swoją drogą, wątek Brienne pokazuje, jakim sprytem wykazał się Littlefinger, ukrywając Sansę i zacierając ślady. Nawet gdy ktoś rozważa możliwość, że dziewczyna może być w Orlim Gnieździe, szybko ją odrzuca jako zbyt nieprawdopodobną.

Z kolei wątek Aryi staje się coraz bardziej niepokojący. W wyniku pewnego zbiegu okoliczności dziewczynka udaje się do Braavos, gdzie trafia do świątyni Boga o Wielu Twarzach. Jak widać, młodszą Starkównę również czekają nauki – tyle że jej edukacja będzie chyba o wiele bardziej niebezpieczna niż ta, której poddana zostanie Sansa. Bardzo jestem ciekawa, co z tego wszystkiego wyniknie. W nieoczekiwaną podróż wyruszył także Sam. Niestety, w Cieniach śmierci niewiele jest jego narracji, a wydarzenia, w których chłopak bierze udział, są o wiele mniej wstrząsające niż te z poprzednich tomów.

Wraz ze zmianą bohaterów zmieniła się też szata graficzna książki. Poprzednie okładki może nie były jakimiś arcydziełami, ale na tę nie mogę już patrzeć. Przedstawionych na niej postaci nie da się nawet utożsamić z bohaterami książki. Ilustracja nie tylko pasuje do treści jak pięść do nosa, ale – jakby tego było mało – jest wybitnie kiczowata. Gdybym przy zakupie książki kierowała się okładką, to nigdy nie przeczytałabym tej powieści. Dodatkowo tom jest trochę niższy niż poprzednie części, przez co dziwnie wygląda, stojąc obok nich na półce.

Zmienił się też nieco układ tekstu – tym razem na lepsze, bo nowe rozdziały zaczynają się od kolejnej strony. Rozwiązanie to pozytywnie wpływa na ogólną estetykę, ale mam świadomość, że gdyby zastosować je w poprzednich tomiszczach, to niemiłosiernie by się one wydłużyły, a przecież i tak były potężnymi cegłami. Muszę także przyznać, że korekta książki dość dobrze się spisała – w powieści wreszcie nie ma aż tylu błędów odmiany imion, co w poprzednich tomach, choć nadal się, niestety, zdarzają.

Cienie śmierci na tle całego cyklu wypadają dość słabo: wydarzenia toczą się tu wolniej niż w pozostałych częściach, autor przesadnie skupia się na mniej interesujących wątkach, a brak dalszych losów niektórych postaci może nieco zirytować. Wydaje mi się jednak, że pomimo tych wszystkich wad książka nadal jest całkiem niezłą powieścią fantasy, pozwalającą nam choć na chwilę wrócić do świata Pieśni Lodu i Ognia Martina.  

Tytuł: Uczta dla wron. Cienie śmierci
Tytuł oryginału: A Feast for Crows
Autor: George R.R. Martin
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Tłumaczenie: Michał Jakuszewski
Projekt okładki: Martin Mckenna
Data wydania: 2005
Wydanie: I
Oprawa: miękka
ISBN: 83-7298-953-2; 978-83-7298-953-6
Objętość: 512 stron
Cena: 37,90 zł

 

Przeczytaj pozostałe recenzje cyklu:

Gra o tron – G. R. R. Martin – recenzja.
Starcie królów – G. R. R. Martin – recenzja.
Nawałnica mieczy. Stal i śnieg – G. R. R. Martin – recenzja.
Nawałnica mieczy. Krew i złoto – G. R. R. Martin – recenzja.

22 listopada ukaże się najnowsza część cyklu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *