W świecie Westeros kończy się długie lato – z Cytadeli nadlatują białe kruki, ogłaszając początek jesieni i zbliżającą się wielkimi krokami zimę. Tymczasem po śmierci Roberta Baratheona Zachodnie Królestwa pogrążają się w coraz większym chaosie. Kolejni lordowie ogłaszają się niepodległymi królami, kwestionując prawa Joffreya do Żelaznego Tronu. Opętani żądzą władzy gotowi są zwrócić się do pradawnych mrocznych sił, by zwyciężyć w bratobójczej walce.

 Wojenna pożoga ogarnia cały kontynent, a zaprzątnięci nią możnowładcy ignorują coraz wyraźniejszą groźbę, która czai się za Murem. Zniecierpliwiony tym stanem rzeczy dowódca Nocnej Straży zarządza wyprawę do krainy dzikich, chcąc odkryć, z kim przyjdzie się wkrótce mierzyć obrońcom północy. W tym samym czasie za morzem młoda królowa Deanerys, ośmielona wykluciem się smoków, szuka sposobu na powrót do ojczyzny i odzyskanie zagrabionego tronu.

Starcie królów to drugi tom Pieśni Lodu i Ognia George’a R.R. Martina. Książka stanowi bezpośrednią kontynuację pierwszej części sagi, dlatego próba czytania jej bez znajomości poprzednich wydarzeń skończy się li i jedynie dezorientacją czytelnika. Już na początku muszę przyznać, że druga część cyklu mnie nie zawiodła – dzielnie trzyma poziom poprzedniczki, a nawet trochę ją przewyższa. Gra o tron ustanowiła serii wysoką poprzeczkę, dlatego trochę bałam się, iż dalsze tomy nie sprostają temu wyzwaniu. Na szczęście się myliłam.

Jeśli chodzi o fabułę, to autor ponownie wykazuje się prawdziwym rozmachem – z nonszalancją prowadzi skomplikowane wątki, łącząc je i przeplatając w zaskakujący sposób. Ta nieprzewidywalność to chyba największy atut tej książki. Martinowi nie w sposób odmówić talentu do tworzenia nieoczekiwanych zwrotów akcji. Kiedy już wydaje się, że rozkład sił wreszcie się wyklarował i wynik walki o władzę na całym kontynencie jest przesądzony, jedno małe wydarzenie sprawia, że cała sytuacja się odwraca. Warto wspomnieć, że wśród wojennej pożogi ogarniającej kraj, bitewnej zamieci i skomplikowanych dworskich intryg autor nie zapomina pokazać także dramatów zwykłych, szarych ludzi – jak choćby obrazu nędzy i głodu w zagrożonej oblężeniem Królewskiej Przystani czy zagłady plądrowanych przez wojska wiosek. Dodatkowo coraz bardziej zyskuje na znaczeniu wątek religijny, w pierwszym tomie zaledwie wspominany mimochodem. Z chwilą, gdy Stannis Baratheon zmienia swój herb na gorejące serce Pana Światła, boga R’hllora, staje się jasne, że istnienie w Westeros różnych wiar nie jest tylko pustym hasłem, nadającym kolorytu wykreowanej rzeczywistości, ale ważnym elementem świata. Mam wrażenie, iż w dalszych tomach ten aspekt religijny nabierze jeszcze większego znaczenia.

Wyraźniejsze stają się również motywy fantastyczne – w drugim tomie jest ich zdecydowanie więcej niż w pierwszym, odgrywają też o wiele znaczniejszą rolę. Jako że wyklucie się smoków spowodowało wzmocnienie magii na całym świecie, na jej przejawy napotykamy teraz częściej. Nie polega ona jednak na wymachiwaniu różdżkami czy inkantowaniu wymyślnych zaklęć. Magia przedstawiona przez Martina to bardziej związane z krwią i śmiercią tajemnicze pierwotne rytuały niż widowiskowe czarodziejskie sztuczki. Dzięki temu motywy fantastyczne nie skupiają na sobie uwagi, ale zgrabnie wplatają się w szarą rzeczywistość Westeros, nie zaburzając realizmu przedstawionych wydarzeń.

W Starciu królów mamy do czynienia z kontynuacją wątków poruszanych w pierwszym tomie, jednak pojawiają się także całkiem nowe postacie i ich indywidualne historie. Tym razem śledzimy wydarzenia z perspektywy Aryi, Sansy, Brana, Jona, Catelyn, Tyriona, Daenerys, Theona, a także nowo wprowadzonej postaci – byłego przemytnika, a teraz jednego z podwładnych króla Stannisa, lorda Davosa Seawortha. Wątek Królowej Za Wodą, który w pierwszym tomie wydawał się najciekawszy, teraz niestety nieco traci na mocy. Za to bardzo interesująco przedstawiona zostaje wyprawa za Mur, przynosząca więcej nowych zagadek niż odpowiedzi i zakończona kolejnym nieoczekiwanym zwrotem akcji. Biorący udział w tej eskapadzie Jon staje przed prawdziwym wyzwaniem – muszę przyznać, że nie spodziewałam się, iż rozwój tej postaci pójdzie właśnie w takim kierunku, dlatego pozytywnie mnie to zaskoczyło.

Kolejny, chyba najlepszy wątek tego tomu, to ten napisany z punktu widzenia Tyriona. Karzeł, który niespodziewanie awansował na Królewskiego Namiestnika, przybywa do Królewskiej Przystani, by przejąć władzę i – jak to sam ujął – zaprowadzić sprawiedliwość. Musi uporać się zarówno z wrogami – a tych rodowi Lannisterów nie tylko nie brakuje, ale wręcz z każdym dniem przybywa – jak i z sojusznikami, wśród których czają się zdrajcy. Dodatkowych kłopotów przysparza mu siostrzeniec. Tak się składa, że młodociany król Joffrey (nawiasem mówiąc, jedna z najmniej sympatycznych postaci cyklu) nie ma sobie równych w budzeniu niechęci wśród ludzi, zwłaszcza głodującego plebsu, a w dodatku przejawia sadystyczne skłonności, co szczególnie widać w jego stosunku do Sansy. Tyrion, który próbuje nad tym wszystkim zapanować, wahając się pomiędzy poczuciem sprawiedliwości i niespodziewaną miłością a lojalnością wobec własnego rodu, to zdecydowanie najciekawsza postać książki i nie w sposób mu nie kibicować, chociaż tak właściwie stoi po stronie „tych złych”.

W interesujący sposób rozwijają się także bohaterowie pochodzący z rodu Starków. Sansa, w poprzednim tomie dosyć irytująca, teraz zyskała odrobinę mojej sympatii. Chociaż nadal pozostała postacią dość bierną, to przynajmniej przejrzała na oczy i przestała być taką naiwną idealistką. Jeszcze bardziej podobał mi się wątek Aryi, która pomimo niebezpiecznej sytuacji, w jakiej się znalazła, nie poddaje się, ciągle dąży do celu i zadziwia przy tym nietypową u tak małej dziewczynki zaradnością. Jednak moim faworytem z rodziny Starków jest Bran – a w tym tomie nieoczekiwanie awansował na jednego z moich ulubionych bohaterów cyklu. Kaleki chłopiec, który niespodziewanie musi pełnić rolę lorda Winterfell, zmagając się nie tylko z ułomnością ciała, ale także z przerastającymi jego możliwości obowiązkami władcy i świeżo odkrytym magicznym talentem, to najsympatyczniejsza postać książki, dlatego z niekrytą ciekawością śledziłam jego losy.

Wśród bohaterów znaleźli się też oczywiście i tacy, których polubić w żaden sposób nie było można. Chyba w najgorszym świetle jawi się Theon – okazał się bowiem człowiekiem słabym, żądnym władzy i niezasłużonej chwały wiarołomcą. Nie zapałałam sympatią także do Stannisa, zazdrosnego o własnych braci lorda o skrzywionym poczuciu sprawiedliwości, i chociaż to właśnie on ma największe prawo do Żelaznego Tronu, to z całego serca życzyłam mu porażki. W tym tomie irytowała mnie również lady Catelyn, której nieprzemyślane działania spowodowały więcej szkód niż pożytku.

Od strony technicznej wydanie stoi na tak samo dobrym poziomie, jak poprzedni tom. Okładka jest utrzymana w podobnej stylistyce, ale ilustracja ją zdobiąca, przedstawiająca króla Stannisa i służącą mu kapłankę Melisandrę, podoba mi się bardziej niż ta z Gry o tron. Nie da się nie zauważyć, że Starcie królów jest grubsze od pierwszego tomu o dobre kilkaset stron, co czyni z powieści prawdziwą cegłę. Czytanie książki o takich gabarytach nie jest zbyt wygodne, dlatego nie dziwię się, że pozostałe dwa tomy podzielono na cieńsze części. Dodam jeszcze, że wydawca wpadł na bardzo dobry pomysł i umieścił na końcu powieści spis wszystkich rodów i frakcji występujących w książce. To bardzo praktyczny dodatek, bo dzięki niemu czytelnikowi łatwiej odnaleźć się w gąszczu nazwisk i postaci.

Starcie królów to powieść bardzo dobra. W niczym nie ustępuje poprzedniej części cyklu, chwilami wręcz ją przewyższając. To idealna pozycja dla czytelników lubujących się w wielowątkowych opowieściach o skomplikowanej fabule i zaskakujących zwrotach akcji. Wprawdzie osobom, którym nie przypadł do gustu pierwszy tom, drugi też się raczej nie spodoba, a wielbicielom Gry o tron polecać kontynuacji raczej nie trzeba, bo same po nią sięgną, ale mimo wszystko napiszę – powieść naprawdę jest warta poświęcenia jej odrobiny czasu.  

Tytuł: Starcie królów
Tytuł oryginału: A Clash of Kings
Autor: George R.R. Martin
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Tłumaczenie: Michał  Jakuszewski
Projekt okładki: Stephen Youll
Data wydania: 2000
Wydanie: I
Oprawa: miękka
ISBN: 978-83-7506-835-1
Liczba stron: 922
Cena: 49 zł

Recenzję pierwszej części cyklu Gra o tron przeczytacie TUTAJ.
Recenzję I tomu trzeciej części cyklu Nawałnica mieczy. Stal i śnieg przeczytacie TUTAJ.
22 listopada 2011 roku ukaże się kolejny tom serii.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *