Mało Coldplaya, dużo popu – czyżby Chris Martin i spółka tracili pomysły? Mylo Xyloto zdaje się być albumem, który nie powinien ujrzeć światła dziennego.
Ze smutkiem wyczytałem kilka tygodni temu, że Chris Martin w rozmowie z „Mail On Sunday” na temat najnowszego dzieła swojego zespołu powiedział: „To mógłby być nasz ostatni album. To efekt trzech lat pracy i obecnie nie potrafię sobie wyobrazić następnego dzieła”. Od tamtego momentu bardzo wolno zbierałem się do tego, by posłuchać tego, co ta brytyjska paczka stworzyła.
Zawsze lubiłem posłuchać ich, ale gdybym powiedział, iż to jest jedna z moich ulubionycy kapel – skłamałbym. Mimo wszystko darzyłem Coldplay pewnym sentymentem i kilka utworów (takich jak „The Scientist”, „Green Eyes” czy też „Violent Hill”) zawsze będzie miało swoje miejsce w moim muzycznym sercu, ale „Mylo Xyloto”? Nie. W mojej opinii Coldplay wybrał bardzo złą ścieżkę, pokrytą tandetnym popem, przesadną ilością syntezatorów i współpracą z Rihanną, o której moje mniemanie jest bardzo niskie.Trzeba jednak przyznać, iż nie cała płyta jest bardzo słaba. Ot, jest kilka dobrych momentów, które da się podsunąć pod stary Coldplay – utwory przyjemne w słuchaniu, łatwo wpadające w ucho. Na pewno takim utworami są te dwa, które promowały płytę: „Every Teardrop Is a Waterfall” i wręcz genialny „Paradise”.
Bardzo bolesne było dla mnie również to, gdy Chris Martin przyznał, iż jego obecnymi rywalami są Justin Bieber i Adele. Nie wierzyłem własnym oczom i straciłem część szacunku dla Chrisa Martina i paczki. Dobry, mimo wszystko rockowy zespół, którego poprzednie cztery płyty utrzymane w spokojnym, odpowiednim do przemyśleń klimacie, chce się skupić na rywalizacji z chłopaczkiem, jęczącym w refrenie „baby, baby, baby”? Nie tędy droga. Jeżeli byłby to krążek jakiegoś tandetnego, popowego bandu – ok. Ale Coldplay? Te słowa, ta płyta i cała otoczka, wywołana słowami wokalisty zespołu przekonują mnie, że Coldplay otwiera się na szerszą, mniej ambitną część słuchaczy… and that sucks.
Jeżeli chodzi o sam pomysł na płytę – pomijając wykonanie – jest całkiem niezły, ale nie można powiedzieć, że strasznie oryginalny. Mamy tutaj historię miłości dwójki bohaterów (tytyłowi Mylo i Xyloto); jest to historia ze szczęśliwym zakończeniem, chociaż bohaterowie są niezadowoleni ze świata, są przez ten świat uciskany. W rozmowie z Danem DeLucą Martin przyznał, iż teksty i cała zresztą płyta były inspirowane serialem „The Wire”. Muzyczną historię Glorii i Christiana przedstawił nam kilka lat temu Green Day, który również – podobnie jak Coldplay teraz – chciał stworzyć płytę bardziej akustyczną i dotykającą intymnych sfer. Wyszło podobnie jak Coldplay’owi. Green Day udowodnili, że nazywani są przez ludzi zespołem punkowym jedynie z przyzwyczajenia, a Coldplay wybitnie odszedł od alternatywnego rocka. Cholerny pop i chęć zarobienia większej kasy dzięki publiczności pokroju fanów Justina Biebera zjadły kolejny dobry zespół.
Tak jak wspomniałem już wcześniej – najmocniejszym kawałkiem na tej płycie jest zdecydowanie „Paradise”. Miła, przyjemna, „coldplay’owo” brzmiąca piosenka o dziewczynce, marzącej o raju. Prosty pomysł, proste wykonanie, ujęte w proste słowa, ale… Uderza. Bardzo mocno uderza w serducho i nawet przewijający się bezustannie przez większą część utworu refren tak bardzo nie przeszkadza. Wielkim plusem jest również bardzo interesująca i niezła solówka pod koniec utworu.
Kolejnym z utworów, które chciałem wyróżnić jest niewątpliwie singiel „Every Teardrop Is a Waterfall”, inspirowany filmem „Biutiful”, wyreżyserowanym przez Alejandro Gonzáleza Iñárritu. Przyjemny, lekki utwór z niezłą warstwą tekstową. Zdecydowanie w mojej opinii numer 2 na płycie.Na wyróżnienie zasługują również dwa utwory, które kończą płytę „Don’t Let It Break Your Heart” oraz „Up with the Birds” – a zwłaszcza ten ostatni utwór.
Mimo w miarę wysokiego poziomu zakończenia płyty i paru innych niezłych utworów (jak w stu procentach coldplay’owy utwór „Us Against The World”, gdzie praktycznie przez cały utwór towarzyszy nam jedynie gitara akustyczna i wokal Chrisa Martina) płyta pozostawia w moim sercu bardzo negatywne i mieszane odczucia. Jasne, zrozumiałem, Coldplay próbował zrobić coś nowego, odkryć w sobie inne pomysły, ale moim zdaniem nie wyszedł na tym dobrze. Niektórym fanom się to spodoba; inni będą psioczyć, że to koniec Coldplaya. Muszę przyznać, że ja przyłączę się do grupki marud, którym ten album się cholernie nie podoba, nawet mimo pewnych momentów, gdy utwory przypominały M83 czy też Sigur Rós. Nawet całkiem niezły „Major Minus” przywodzący na myśl U2 (w końcu produkcją zajmował się sam Brian Eno!) nie pomaga. Nie lubię przesadnej ilości syntezatorów, nie lubię Rihanny, nie lubię walki z Bieberem i Adele. Nie i kropka. Chociaż nie do końca mi się to podoba to jednak muszę wyrazić nadzieję, iż to będzie ostatnia płyta Coldplaya. Jeżeli nie… Cóż, wtedy pozostanie mi liczyć, żewrócą do albumów w starym stylu, a nie zaczną taplać się z radością w tandetnym bagnie.
Nie można powiedzieć, że jest to płyta wybitnie słaba – nie z Brianem Eno jako producentem, ale wydaje się, że w poszukiwaniach nowych dróg zgubili gdzieś to ciepło, wrażliwość i emocje, które nieśli z poprzednimi albumami. Coldplay – to słychać – chciał dać dużo swoim fanom. Nie udało się – dał zdecydowanie za dużo.
{youtube}1G4isv_Fylg{/youtube}
Tytuł: Mylo Xyloto
Wykonawca: Coldplay
Gatunek: rock alternatywny, electro rock
Skład zespołu: Chris Martin (wokal, keyboard, gitara), Will Champion (perkusja, 2. wokal), Jonny Buckland (gitara prowadząca), Guy Berryman (gitara basowa).
Data wydania: 24 październik 2011
Wydawca: Parlophone
Produkcja: Markus Dravs, Daniel Green, Rik Simpson
Lista utworów:
- Mylo Xyloto
- Hurts Like Heaven
- Paradise
- CHarlie Brown
- Us Against the World
- M.M.I.X.
- Every Teardrop Is a Waterfall
- Major Minus
- U.F.O.
- Princess of China (feat. Rihanna)
- Up in Flames
- A Hopeful Transmission
- Don’t Let It Break Your Heart
- Up with the Birds