Cormac McCarthy stał się rozpoznawalny w Polsce dzięki filmom, które powstały na podstawie jego książek. Mówię oczywiście o To nie jest kraj dla starych ludzi braci Coen i Drodze z Viggo Mortensen’em w roli głównej. I chociaż obecnie McCarthy jest poczytnym autorem, to nie mogę przestać myśleć o tym, jak bardzo musimy być zacofani, by Dziecię Boże z 1974 roku dotarło do nas dopiero w roku 2009. Bo trzeba przyznać, że traciliśmy wiele nie czytając McCarthy’ego.

Dziecię boże to historia Lestera Ballarda. I już w tym momencie pojawiają się problemy: Co powiedzieć dalej, by nie zepsuć książki, ale zainteresować? Ballard to przestępca – o tym, że siedział w więzieniu wiemy już z pierwszych stron powieści. Należy on również do osób o niezbyt dużym zasobie słów, wystarczającym jednak do tego, aby porządnie wyzwać każdego, kto zalezie mu za skórę. Jednak czyż nie każdy z nas jest do tego zdolny? Strona po stronie dowiadujemy się o głównym bohaterze coraz więcej i więcej, aż w końcu czujemy, że poznaliśmy go, a może nawet jesteśmy w stanie go zrozumieć. Ballard to morderca – człowiek, który nie zawaha się wyciągnąć swojej strzelby i wpakować Ci jej ładunku w potylicę. Pomimo tego, że Lester popełnia największy grzech, odbiera życie niewinnym ludziom, nie czujemy do niego jednoznacznej niechęci i obrzydzenia, które zwykle towarzyszą obcowaniu z mordercą, nawet tym z kart powieści. Nie jest to też sympatyczny typ, któremu kibicujemy przy każdej zbrodni. Lester jest inny – to człowiek wyjęty z rzeczywistości i świata, chociaż je, mówi, istnieje wśród ludzi, jednak nie współistnieje. To człowiek obok.

Już za samo przedstawienie głównego bohatera McCarthy’emu należy się medal (albo kolejna nagroda, których i tak ma sporo na swoim koncie). Lester jest tak niejednoznaczny, że aż zaskakuje czytelnika. Autor, wprowadzając nas w świat zbrodniarza, przyzwyczaja nas do jego dziwactw, przytępia wszystkie nasze zmysły, przez co nie jesteśmy w stanie odczuwać wstrętu i pogardy. Początkowo dziwimy się bohaterowi, jednak później nawet to uczucie słabnie, a wszystko co dzieje się w świecie Lestera Ballarda jest dla nas normą. Jego normą, którą z czasem przyjmujemy bez żadnych pytań, bez zastanowień. Kiedy skończyłam czytać tę powieść, a nawet i dużo później, nie mogłam wyjść z podziwu dla umiejętności autora, który z taką łatwością pogrywa z czytelnikiem. Chociaż wiem, że główny bohater to szumowina, z początku nie umiałam dokonać jednoznacznej oceny jego postępków. Spowodowane jest to niewątpliwie sposobem, w jaki McCarthy wprowadza postać Ballarda, jak kreuje świat, w którym go umieszcza. Rzeczywistość Lestera Ballarda nie należy do normalnych – to chory organizm pokryty ropiejącymi wrzodami: ludźmi.

Dziecię boże to powieść, która przedstawia nam maksymalne skondensowanie treści w niewielkiej formie – książka ma bowiem nie dużo ponad dwieście stron. Nie zmienia to jednak faktu, że po lekturze czujemy się całkowicie wypompowani, zszokowani i niepewni czy to, co przed chwilą przeczytaliśmy, jest rzeczywiście takie, jakie się jawi. McCarthy jest pisarzem, który z łatwością trafia w sedno. Potrafi chwycić nas za gardło jednym zdaniem, wyrażającym więcej, niż niejeden autor zdołałby zawrzeć w dziesiątkach stron. Nie ukrywam, że początkowo dziwnie czytało mi się te krótkie notki, bo właściwie tak mogę nazwać poszczególne rozdziały. Przyzwyczaiłam się do dłużyzn i rozwlekłych opisów, którymi często raczą nas twórcy. Dlatego zaskoczeniem były dla mnie rozdziały jedno, dwu stronicowe. Szybko jednak przekonałam się, że McCarthy z rozmysłem wprowadza tyle informacji, ile akurat potrzeba czytelnikowi, by pojąć, poczuć i zastanowić się. Każde zdanie z osobna przykuwa naszą uwagę, gdyż wiemy, że są niezbędne w powieści, że wszystkie wnoszą coś istotnego. Tego nie spotyka się często, dlatego tym bardziej możemy docenić kunszt autora, który zmusza nas do wytężenia zmysłów, zabraniając nam bezmyślnego śledzenia wzrokiem kolejnych liter.  

Jednak najbardziej zastanawiający w całej tej powieści jest jej tytuł. Każdy z nas jest dzieckiem Boga, tak przynajmniej mówi nam Pismo Święte. Różne religie świata, a wcześniej mitologie, przedstawiały człowieka jako byt stworzony na kształt i podobieństwo istoty najwyższej. Jak to jednak możliwe, skoro istnieje na świecie zło, które przechodzi ludzkie pojęcie? Zastanawiamy się nad tym od pokoleń i problem ten nadal jest aktualny. Czy Lester Ballard, człowiek, który pozbawia życia innych, który zdaje się być ponad prawem ludzkim i boskim również został stworzony na podobieństwo Boga? Autor nie daje odpowiedzi. Nie daje nawet oceny, nie mówi niczego wprost. Można by powiedzieć, że interpretacja tego założenia pozostaje w gestii naszego rozumowania i naszej wiary. I chociaż McCarthy nie podaje niczego na tacy, to zmusza nas do podjęcia dyskusji z sobą na temat, który może zdążyliśmy już zepchnąć pod świadomość.

Dziecię boże nie należy do rodzaju książek dla wszystkich. Nie mówię tego oczywiście, aby nacechować dodatnio wszystkich tych, którzy tę powieść przeczytali i polubili, bądź nawet pokochali. Chociaż sama uważam się za osobę o mocnych nerwach, to Dziecię boże wstrząsnęło mną do głębi. Zawiera tak silne nakłady okrucieństwa, brutalności i najzwyklejszej w świecie patologii, że czuję się w obowiązku odradzić ją każdej delikatnej osobie. Bowiem gdy rozpoczniecie czytać tę pozycję szybko pojmiecie, że nie uda wam się prędko o niej zapomnieć.

Tytuł: Dziecię boże
Tytuł oryginalny: Child of God
Autor: Cormac McCarthy
ISBN: 978-83-08-04333-2
Data wydania: Marzec 2009
Data wydania oryginału: 1974
Format: 123x197mm
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 224
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Tłumaczenie: Anna Kołyszko

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *