11 pazurów;)Fragment opowiadania Jagi Rydzewskiej Kot Szrekingera wprost z listopadowej antologii Jedenaście pazurów. Przyjemnej lektury.

Panie są dwie.
Jedna ma żółte włosy i szaroniebieski mundur. Siedzi za biurkiem, obraca długopis w kościstych palcach, a jej czerwone, błyszczące paznokcie aż migoczą, bo odbija się w nich światło lampki. Druga pani, grubiutka i pyzata, uśmiecha się przyjemnie w moją stronę.
– Jak masz na imię? – pyta.
– Justynka.
Tak należy mówić. Moje prawdziwe imię jest bardzo długie, zresztą wszyscy i tak używają nieprawdziwego.
– Ja jestem Pani Psycholok, Justynko. A to jest Pani Policjantka. – Grubiutka ruchem głowy wskazuje panią w mundurze.
Co znaczy Policjantka, to wiem. Ogląda się te filmy. Ale Psycholok? Śmieszne nazwisko. A może to wcale nie nazwisko, tylko zawód? Psycholok, Spycholok, Psolok. Aha.

 

– Czy pani zakręca psom loki?
– Nie, kochanie. Psycholok to ktoś, kto rozmawia z dziećmi. Powiedz, podoba ci się tutaj?
– Nie.
Właściwie nie wiem czemu. Pokój jest cały kolorowy. Dwie ściany niebieskie, dwie zielone i niebieski sufit z żółtymi gwiazdkami. Siedzę na dorosłym, dużym krześle i nogi mi dyndają. Dalej stoi dziecięcy stolik i dwa dziecięce krzesełka, a obok na podłodze w równym rządku ułożono lalki i misie. Przez okno widać tylko siwiuteńkie niebo z pręgą ciemnoszarych chmur. To kolory Gagatka. Zupełnie jakby mój kot rozciągał się tam w górze, zogromniały i rozleniwiony. Może on naprawdę jest w niebie.
– A lubisz chodzić do przedszkola?
– Tak sobie.
– Dlaczego?
Za dużo głupich dzieci. Przezywają się i w ogóle gadają głupoty. I nasza pani ciągle narzeka. Puszczają nam głupią muzykę, każą się uczyć głupich wierszyków. Już jestem na to za stara.
– Ale zaczęłaś teraz zerówkę i już za rok idziesz do szkoły, prawda? Może w szkole bardziej ci się spodoba.
– Nie wiem. Tam jest całe zatrzęsienie wielgachnych dzieciaków i one biją, jak ktoś jest mniejszy. I sprzedają narkotyki, a to bardzo źle.
– No tak, no tak – mruczy Pani Psolok. – A lubiłaś swojego tatę, Justynko?
– Niespecjalnie.
Pani Psolok i Pani Policjantka patrzą na siebie. Pani Psolok znów się do mnie uśmiecha.
– Czemu?
– Bo mój tata jest drań i wstrętny skurczysyn. Tak powiedziała mamusia, tylko nigdy﷓przenigdy nie wolno było tego powtarzać przy babci, bo babcia to mama taty. Tata nas rzucił. Ja długo chorowałam, jak byłam mała, i tata myślał, że to mi już zostanie na całe życie i on się będzie musiał męczyć z chorym dzieckiem. I jak mamusia jeździła ze mną po szpitalach, to on sobie znalazł Tą Sukę i pojechał z nią do Warszawy. Potem do mnie dzwonił. Czasami. Przysyłał mi prezenty na urodziny, ale nigdy nie to, co chciałam, i prawie w ogóle nie przyjeżdżał, nawet na Wigilię. Pewnie dlatego, że myśmy mieli kota, i tata nie mógł wziąć Tej Suki do nas, boby nam kota zagryzła.
Pani Policjantce za stołem robi się coś dziwnego z twarzą. Jakby chciała kichnąć.
– A później mieszkał w Warszawie z taką Panią Klaudią i jak go spytałam, jakiego koloru jest jego pies, to powiedział, że nie ma żadnego psa, bo Pani Klaudia jest alergiczna i bardzo kaszle od sierści. Więc pewnie oddał komuś Tą Sukę.
Pani Policjantka prycha nagłym śmiechem. Z czego ona się śmieje? Z biednej suni, której tata nie chciał? Ja chyba tej pani nie lubię.
– Powiedz nam, Justynko – odzywa się Pani Policjantka – a kogo ty właściwie lubisz?
Zaczynam machać nogami, pięty uderzają mi o nogi krzesła. Czy ona wie, co myślę? Może to czarownica?
– Kota – szepcę. – Gagatka.