Świat Jane Austen spotyka się ze współczesnością w dość niespodziewanych okolicznościach – podczas pracy na planie ekranizacji Dumy i uprzedzenia niespodziewanie rozstaje się z życiem filmowy pan Darcy… A to dopiero początek szeregu zaskakujących wypadków…

Magdalena Knedler proponuje przewrotny kryminał nie tylko dla fanek i fanów Jane Austen. Książka ukaże się już 9 września. Zapraszamy do lektury przedpremierowego fragmentu!

O książce:

Tak dumny i zarozumiały, że wszyscy wprost znieść go nie mogli (Pani Bennet o Panu Darcym, Duma i uprzedzenie).

To miała być kolejna wielka ekranizacja dzieła Jane Austen. Epicki romans, gwiazdorska obsada i produkcja z hollywoodzkim rozmachem. Pan Darcy nie zdążył jednak wywołać rumieńca na twarzy Elizabeth Bennet …

Po sentymentalnej aurze Dumy i uprzedzenia pozostaje tylko piękna okolica i urokliwy dworek. Produkcja filmu zostaje wstrzymana. Jednak gra trwa nadal: śledztwo w sprawie ewentualnego zabójstwa i sekrety gwiazd inicjują zabawną komedię intryg. Bohaterowie spiskują, knują i robią wszystko, by kompromitujące fakty z ich życia nie ujrzały światła dziennego.

Niespodziewane zwroty akcji, błyskotliwe dialogi i atmosfera hollywoodzkiego skandalu tworzą literacką mieszankę wybuchową. Pan Darcy nie żyje to soczysta opowieść, nie tylko dla fanów Jane Austen.

Tytuł: Pan Darcy nie żyje
Autorka: Magdalena Knedler
Wydawca: Czwarta Strona
Data premiery: 9 września 2015
Kategoria: kryminał

Pan Darcy nie żyje
Magdalena Knedler
(fragment)

Lemoniada była stanowczo za kwaśna i na dodatek pływały w niej cząstki cytryny, które irytująco przyklejały się do zębów, dziąseł i podniebienia. Poza tym przydałby się lód. Robiło się naprawdę bardzo gorąco. Peter Murphy nie lubił cząstek cytryny i nie znosił, kiedy napoje były za kwaśne. Życie jest wystarczająco kwaśne, a niekiedy nawet i gorzkie, żeby jeszcze odmawiać sobie sztucznej słodyczy. Kalorie można spalić. Na przykład na siłowni. Albo na basenie. Osobisty trener Petera nie przyjechał wprawdzie do Bridebridge Hall, ale był pod telefonem. Peter codziennie przysyłał mu informacje o tym, co je i w jaki sposób się rusza. Kontrola. Grunt to mieć nad wszystkim kontrolę.
    Peter uśmiechnął się pod nosem i spojrzał w stronę Rosie, której zupełnie nie wychodził menuet z Jimmym Hittockiem. A kiedyś tak pięknie tańczyła z Fawleyem! Przykra sprawa. Cholernie przykra… Biedna Rosie. Taka przestraszona, taka zrezygnowana. Nie powinna przejmować się przeszłością. Było minęło. Co się stało, to się nie odstanie, a przecież tutaj, pod nosem, czekało prawdziwe życie! Nie jakieś mary, cienie, na wpół rozmyte obrazy sprzed lat. Ale właśnie prawdziwe życie, z którego należało wycisnąć wszelkie soki, póki nadarzyła się po temu okazja! Gdyby tylko Rosie potrafiła naprawdę zostawić przeszłość za sobą! Gdyby potrafiła nie rozgrzebywać tego, co kiedyś zrobiła, być może on – Peter Murphy – również postarałby się zapomnieć? Tak, z pewnością on potrafiłby odciąć się od przykrych wspomnień. Tyle że wtedy nie znalazłby się tutaj. Na planie Dumy i uprzedzenia. Jako Darcy! A tutaj znalazł się przecież dlatego, że NIE odciął się od wspomnień…
    Murphy przeniósł wzrok z Rosie na biegnącego w szaleńczym pędzie Bena Rudda. Ciekawe, dokąd mu się tak spieszy? Pożyczył telefon? Pewnie dzwonił do siostry… Murphy uśmiechnął się jeszcze szerzej. Kontrola. Tak. Grunt to mieć nad wszystkim kontrolę. Ben Rudd, Rosie Hinds, Zoe Alcott, Alan Fawley, Paul Maddock, Sofie Baranski…
    Kto jeszcze? Każdy ma tajemnice… Absolutnie każdy… A czasem dobrze jest coś wiedzieć. Im więcej, tym lepiej. Trzeba się zabezpieczyć na każdym kroku. Nie odbiorą mu roli Darcy’ego. Zbyt wielki trud podjął, by ją zdobyć. Nie odbiorą mu Darcy’ego. Musieliby go najpierw zabić…

    Ben Rudd dotarł do drzwi w tym samym momencie, kiedy dosłownie wypadł przez nie Alan Fawley, a za nim jakiś łysawy typ, wystrojony w bordową muszkę. Łysawy typ z muchą wydzierał się w niebo głosy, a Alan przystanął na żwirowej ścieżce i zakręcił się w kółko. Następnie, niczym Szekspirowskie widmo zza światów, schodzące na ziemski padół, by wskazać swojego mordercę, wyciągnął palec w kierunku Jimmy’ego Hittocka. Jimmy Hittock zbladł i nie zdążył podać ręki Rosie, z którą akurat ćwiczył menueta, w wyniku czego dziewczyna poślizgnęła się na trawie i upadła.
    Nastąpiła stop-klatka. Alan z wygiętym teraz na wzór ptasiego szpona palcem, Jimmy w rozkroku obok Rosie, czerwony z wściekłości łysawy facet od muchy z otwartą gębą a’la łosoś przed egzekucją i on – Ben Rudd – w surducie z epoki Jane Austen. Prawie jak alternatywna Grupa Laokoona… Wreszcie ktoś się ruszył. Jimmy Hittock w roztargnieniu bąknął przeprosiny i podniósł Rosie z trawy, po czym rzucił się w kierunku „reszty”. Alan Fawley szarpnął go za podkoszulek i wciągnął do domu. Po chwili wrócił jeszcze po Bena. Łysego faceta i jego muchy nie trzeba było wciągać – weszli sami. Alan dał znak, by wszyscy podążyli za nim, i skierował się na pierwsze piętro. Kiedy już całe towarzystwo gęsiego wmaszerowało do jego sypialni, reżyser zamknął drzwi i przekręcił klucz. Ben niespokojnie rozejrzał się po pokoju. Nie był w nastroju do żartów. Musiał dorwać się wreszcie do swojego własnego telefonu, zadzwonić do siostry, a później koniecznie porozmawiać z Zoe… Miała rację. Peter Murphy coś kombinował. A zatem Ben nie mógł tutaj tak po prostu siedzieć i wysłuchiwać wynurzeń Alana Fawleya. Postąpił krok naprzód i otworzył usta.
– Zamknij się – wycedził Fawley, zanim jeszcze Ben wymówił choć słowo. – Jesteś tu przypadkiem, bo niechcący stałeś się świadkiem zamieszania. Teraz masz tu siedzieć. Ani słowa. Siadaj!!! – huknął reżyser i pchnął Bena na krzesło. Ben posłusznie usiadł.
– Co jest, Fawley? – zaniepokoił się już całkiem na serio Jimmy Hittock.
– Co jest? Uciekły! Bell i Zoe! Ukradły rower Humby’ego i spieprzyły w krzaki…
– Mógłby się pan, z łaski swojej, nie wyrażać tak ordynarnie – zaprotestował Humby Jr., ale natychmiast umilkł pod groźnym spojrzeniem pozostałych mężczyzn.
– Jak to? Co to znaczy „uciekły”? Alan… Chcesz, żebym ja na zawał wykitował?! Mów jaśniej!!! – nie wytrzymał Jimmy i tym razem on chwycił Fawleya za podkoszulek.
– No mówię! Ukradły rower i pojechały! Humby widział, jak uciekają ścieżką na tyłach…
– We dwie na jednym rowerze?
– Tak!!! We dwie na jednym!!! Humby na dwóch raczej nie przyjechał!!!
    W pokoju zapadła głucha cisza, w którą raz po raz wrzynało się brzęczenie zagubionej muchy. Ben Rudd miał wrażenie, że mięśnie jego twarzy dziwnie stężały. Zoe uciekła. Z Bell. Dlaczego akurat one dwie? Znały się z wcześniejszych projektów, to fakt, ale Zoe nigdy nie wspominała, że się przyjaźnią. A jeśli to porwanie? O co tutaj chodzi? Ben wzdrygnął się, kiedy Jimmy Hittock westchnął przeciągle, podszedł do okna i przez chwilę mechanicznie bębnił palcami w szybę.
– Ciekawe, co by było lepsze? Wyskoczyć czy powiesić się? – odezwał się wreszcie.
    Odsunął się od okna i opadł na łóżko Fawleya. Wyciągnął się wzdłuż i zamknął oczy.
– Obudźcie mnie, kiedy to się skończy, dobrze? – mruknął jeszcze i naciągnął sobie na głowę koc.
– Może zostaw moje łóżko w spokoju, co? – zawołał Alan, po czym sam położył się wszerz. Razem wyglądali jak odwrócone „T”. – Ma ktoś jakiś pomysł? Zaraz zadzwonię do dziewczyn, a jeśli nie odbiorą, będziemy szukać, ale… Co one kombinują…? I to akurat Bell!
– Dlaczego tak przeżywasz, że to Bell? – zainteresował się nagle Ben.
– Nie twoja sprawa.
    Znowu cisza. I znowu zagubiona mucha. Ben na krześle, pod drzwiami łysy facet bliski apopleksji i odwrócone „T” na łóżku. Pięknie… Ben wziął głęboki wdech.
– Poczekajcie do jutra! – wyrecytował wreszcie. – Powiedzcie ludziom, że mają wolny wieczór. Nie wiem… Że jest gorąco i wynikły jakieś sprawy organizacyjne. To dopiero drugi dzień na planie. Takie rzeczy się zdarzają. W wiosce Bridebridge jest dzisiaj wieczorem festyn. Święto tulipanów czy konwalii… Powiedzcie ekipie, że mogą się tam wybrać. Głowę daję, że prawie wszyscy pójdą pić… A w tym czasie można poszukać dziewczyn. Jeśli do jutra nic się nie wyjaśni, to wtedy będziemy się martwić.
– Będziemy? – wymruczał spod koca Jimmy Hittock, na co wszyscy odetchnęli z ulgą. Od ładnych kilku minut w ogóle się nie ruszał.
– No… To znaczy: będziecie. Ale czuję się poniekąd wciągnięty w to bagno, więc… Poza tym Zoe jest moją przyjaciółką – zakończył Ben z godnością.
    Fawley i Hittock podnieśli się wreszcie z łóżka, burząc odwrócone „T”, a łysy skrzeczący facet, który – na to wychodziło – był wielkim muzykiem, Billym Humbym Jr., pogroził im palcem i wymamrotał coś o zadośćuczynieniu, rowerze i konsekwencjach. Ben wstał z krzesła i zaczął niespokojnie krążyć po pokoju.
Dobra, zrobimy tak, jak mówi pan Bingley – powiedział wreszcie Jimmy Hittock. – Nie będę też na razie informował ojca. I tak urwie mi jaja, jeśli przypadkiem się dowie…

    Ben zaciągnął się mocno papierosem i utkwił wzrok w plecach Fawleya. Co tu się właśnie wydarzyło? Dlaczego Alan zachował się wobec niej tak niesympatycznie? To jasne, że kiedyś byli ze sobą związani i teraz pewnie niełatwo im razem pracować, ale w show biznesie podobne rzeczy zdarzają się przecież non stop. Trzeba umieć zachowywać się profesjonalnie. Zdystansować się. A zresztą to ponoć Alan od niej odszedł… Benowi zrobiło się nagle żal Rosie. Wkurzyła go tym porannym podglądaniem, ale przecież ogólnie zachowywała się zawsze na plus. Skąd więc ta opryskliwość? A może Ben zwyczajnie nie wiedział wszystkiego? Chciał się właśnie odezwać i podpytać o to i owo, kiedy gdzieś w tle rozległ się przeraźliwy krzyk. Alan Fawley odwrócił się gwałtownie, a Ben poderwał się z ławki i przydeptał wypalonego do połowy papierosa. Krzyk powtórzył się. Dochodził gdzieś z tyłu… A może z góry?
– Skąd to? – wykrztusił wreszcie i zadarł głowę.
    W oknach na pierwszym piętrze pojawiło się kilka głów. Ze środka dało się słyszeć stłumione głosy. Ktoś znowu krzyknął.
– To z tyłu. Ktoś krzyczy na tyłach domu! – zawołał Alan i rzucił się biegiem w tamtym kierunku.
    Ben ruszył za nim. Był w lepszej formie i szybko go wyprzedził. Mężczyźni dotarli do tylnego wejścia i zdezorientowani zastygli w bezruchu. Krzyk rozległ się znowu. Tym razem z bliska. Obaj jak na komendę podnieśli głowy. W oknie stała Sofie Baranski. Trzęsła się cała i na coś wskazywała.
– Tam! Tam!!! O Boże!!! Tam!!!
    Ben i Alan spojrzeli we wskazanym kierunku i zamarli. Na bruku, niemal nieoświetlonym przez żadną latarnię, leżała jakaś postać. Jej ręce i nogi rozrzucone były pod dziwnym kątem, a wokół głowy zataczała niemal idealny krąg szkarłatna aureola krwi. Zbliżyli się z wolna i zatrzymali w odległości metra.
– Kto to? – szepnął Ben, chociaż wcale nie musiał tego robić. Dobrze wiedział, kto leżał na bruku i kąpał się we własnej krwi. Alan Fawley szybko potwierdził jego przypuszczenia.
– Trzeba wezwać policję. Zaraz rozpęta się tutaj piekło. Trzeba im powiedzieć, żeby byli… dyskretni. O ile potrafią. Mamy przesrane, Rudd! Wygląda na to, że właśnie straciliśmy Petera Murphy’ego. Pan Darcy. Nie żyje…