W tym roku zima postanowiła posiedzieć u nas dłużej – koniec marca, a ona śniegiem zasypuje nas po uszy. Wiosna zabalowała gdzieś daleko i nie kwapi się z powrotem. Zupełnie inaczej wyglądała zima 1863 roku, jakby Wiosna chciała wówczas ulżyć trochę powstańcom poukrywanym po lasach, jakby chciała ogrzać ciężką egzystencję partyzantów. Najpierw namówiła siostrę Zimę, żeby za bardzo nie mroziła, a potem przybyła już w marcu i od razu ciepełko ze sobą przyniosła. Inna sprawa, że rok później, gdy powstanie styczniowe dogorywało, jakoś pannica o Polsce zapomniała…

Sięgnęłam po kolejną książkę o tym okresie historycznym. Rok 1863 to powieść-ballada, poetycka, nastrojowa, przepełniona miłością do ojczystej ziemi, przyrody i historii. Mówi się czasem, że książka Wołoszynowskiego jest „dziwna”. Ja w niej niczego dziwnego nie znalazłam – jest piękna, niedzisiejsza, inna, oryginalna – „dziwna” to niewłaściwe określenie, bo ma dla mnie zabarwienie raczej pejoratywne. Podczas czytania nieraz przychodziło mi do głowy słowo „poetycka”. Nie każdemu się spodoba, nie każdemu taka forma pisarstwa będzie odpowiadać – niektórzy zapewne pochłoną ją w dwa-trzy wieczory, zachwycając się opowieścią samą w sobie, inni będą się delektować językiem i stylem autora smakując książkę powoli, jeszcze inni odłożą ją nieprzeczytaną twierdząc, że jest za bardzo rozwlekła lub po prostu im nie odpowiada. Mnie urzekła zarówno sama opowieść, jak i styl, w jakim została zaprezentowana.

Julian Wołoszynowski urodził się w 1898 roku. Walczył za Polskę w wojnie polsko-bolszewickiej, potem był dziennikarzem, aktorem, wreszcie pisarzem. Jego powieści historyczne zyskały wielki rozgłos, niewiele brakowało, a otrzymałby Państwową Nagrodę Literacką. Szkoda, że dziś już niewiele się o nim pamięta…

 Rok 1863 nie jest klasyczną powieścią, to raczej obrazki przerzucające nas z miejsca na miejsce – z opery paryskiej do lasów wyszogrodzkich, z pałacu Brühla, w którym mieszkał niesławny hrabia Aleksander Wielopolski do pracowni szewskiej, z tajnej drukarni do salonu hrabiny Lipowskiej, z warszawskiej kamienicy do podolskiego majątku. Wszystkie te wizje z czasem łączą się w spójną całość powiązaną postaciami, których losy wiążą ze sobą na każdym kroku. Wraz z wojskami powstańczymi odwiedzamy wsie i dwory, chłoniemy atmosferę styczniowego zrywu. Poznajemy postaci historyczne (Wielopolski, Mierosławski, Langiewicz, Pustowojtówna, itd.), którym towarzyszą bohaterowie fikcyjni – reprezentanci naszego społeczeństwa tamtych lat stworzeni na bazie prawdziwych życiorysów.

Autor opowiada nam dzieje polskich rodzin wraz z losami powstania styczniowego, prowadzi nas przez wszystkie miesiące tego niezwykłego, a jednocześnie tragicznego roku. Wołoszynowski uważnie studiował źródła, kroniki, dzienniki, prasę, a nawet reklamy po to, by dać nam najpełniejszy obraz życia w tamtych czasach. Rodziny Worobijowskich, Serbów, Grudnickich i Czeremchowskich to przedstawiciele społeczności, która żyła w niewoli, ale pragnęła za wszelką cenę strząsnąć kajdany. Ich losy to namiastka tego, co spotkało większość Polaków, co było udziałem każdej prawie rodziny. Wspaniałe charaktery, bohaterska postawa, honor i odwaga zderzały się z tragedią, bólem, rozpaczą. Synowie, mężowie, bracia – szli walczyć o to, w co wierzyli całym sercem, by ostatecznie pozostawić rodziny opłakujące ich śmierć lub zsyłkę na Sybir.

To, co wzniosłe prezentuje się w powieści na tle niezdecydowania, politycznych przetasowań, walki o władzę, zdrady. Narody Europy niby wspierają walczącą Polskę, ale kończy się na wielkich słowach i obietnicach bez pokrycia, „czerwoni” bez końca dyskutują z „białymi”, z czego nic ważnego nie wynika, a dyktatorzy powstania zmieniają się jak w kalejdoskopie. Tym tragiczniejsze są dzieje synów państwa Serbów, Jana Worobijowskiego, Bolesława Grudnickiego czy Olka Czeremchowskiego, którzy wierzyli, że wystarczy chwycić za broń, by wywalczyć wolność. Przepiękna postać Szczęsnego Serby, który zrzucił habit zakonnika, by walczyć w armii Langiewicza, a potem z wypalonymi przez granat oczyma wędrować wraz z bratem na daleką Syberię pozostanie w mojej pamięci już chyba na zawsze.

Styl powieści jest niedzisiejszy, a już na pewno specyficzny. Zdarza się, że autor przez półtorej strony powtarza w kółko te same określenia, porównania czy epitety, ale jest to zabieg specjalny, specyficzny dla jego pisarstwa. Sprawia, że historia przez niego opowiedziana zapada w pamięć i nie pozwala o sobie zapomnieć.

Określenie „epopeja” użyte w opisie wydawcy pasuje do tej książki jak ulał. Zaglądamy do domów i mieszkań, do salonów, dworów i chat, poznajemy przedstawicieli polskiego narodu – zarówno tych, o których warto pamiętać, jak i tych, którzy niechlubnie zapisali się na kartach historii, bierzemy udział w bitwach i w zakulisowych rozmowach polityków. Stajemy się świadkami roku 1863!

Autor: Julian Wołoszynowski
Tytuł: Rok 1863
Data wydania: styczeń 2013
Liczba stron: 488
Oprawa: miękka
Wydawca: Zysk i S-ka
Gatunek: powieść historyczna

Autorka recenzji prowadzi bloga poświęconego literaturze i kulturze: http://zielonowglowie.blogspot.com/